Gdy nie lubiłam jeździć rowerem pomyślałam sobie, że fajnie byłoby pojechać rowerem nad morze.
Po dwóch latach myślenia o kupnie roweru, zmobilizowałam się i go kupiłam.
Wtedy już byłam blisko zrealizowania mojego marzenia. Pozostał tylko do ustalenia termin i przejazd całej trasy.
Urlopy zostały zaplanowane.
Pogoda niestety płatała figle.
Rowerem nad morze z Poznania
Nadszedł „ten dzień” 24 lipca.
Godzina 2 w nocy, pioruny, ulewa i wiatr wyrywa mnie ze snu.
Patrze przez okno i przecieram oczy ze zdziwienia.
Takiej ulewy, burzy, tego wszystkiego co działo się na zewnątrz nigdy nie widziałam w takim stopniu.
Deszcz padał BARDZO intensywnie, wiatr był ogromny, co chwilę grzmoty i niebo jasne od błyskawicy.
Dzwonię do Pawła mówię, że musi wstać i opowiadam jakie są warunki w Poznaniu.
Mamy ciągle nadzieję, że to wszystko do godziny 7 przejdzie.
Godz 6:30 Paweł przyjeżdża do mnie, zakłada sakwy na moją Meridkę, pakuję się i ruszamy.
Nie ma złej pogody są tylko słabe charaktery? Owszem, wyruszyliśmy gdy padał deszcz. Co nas nie zabije to nas wzmocni. 🙂
Wyjazd z Poznania, pierwsze 30km najgorsze.
Ruch na drodze bardzo intensywny, do tego deszcz, było dosyć niebezpiecznie.
Doszło nawet do takiej sytuacji, gdzie jest wysepka na środku drogi, jadę koło niej, natomiast tir z tyłu zamiast poczekać, aż będę już za wysepką i mnie wyprzedzi to zaczął to robić w trakcie.
Mało co mnie nie zahaczył i nie zmiótł z drogi, zjechałam na pobocze poza drogę i na szczęście wyszłam z tego bez szwanku.
Wariatów na polskich drogach nie brakuje, rowerowa wyprawa utwierdziła mnie w tym przekonaniu.
Jechaliśmy zaplanowaną wcześniej trasą, zmagając się z wiatrem i deszczem.
Deszcz później przestał padać i został sam wiatr.
Po drodze jedliśmy żele, batony, banany i magnez w pastylkach.
Jak wyglądały kolejne kilometry wyprawy rowerem z Poznania nad morze? 😉
Jechało mi się bardzo ciężko i wiedziałam, że to nie przez sakwy, one nie mogły ograniczać mi tak szybkości.
Próbowałam powiedzieć Pawłowi, że coś jest nie tak no ale…
Na 100km powiedziałam „Paweł chyba mam zaciśnięty hamulec.”
W końcu, podziałało! Mężczyzną trzeba powiedzieć coś stanowczo, żeby zrozumieli. 😀
I co? I miałam rację! 100km męczarni, nie dosyć, że pod wiatr i w deszczu to jeszcze z zaciśniętym hamulcem!
Ale jak już był odblokowany jechało mi się tak super, tak jak zawsze!
Także kto jedzie 100km z zaciśniętym hamulcem, jest 1,5h w plecy i traci sporo energii.
Później od razu przyspieszyliśmy!
Nocleg mieliśmy zaplanowany w Czaplinku.
Najgorsze było ostatnie 30km do Czaplinka z powodu remontu dróg.
Nierówna nawierzchnia utrudniała jazdę.
Do Czaplinka dojechaliśmy po 8h:28min jazdy.
Zjedliśmy kolację i poszliśmy spać. Regeneracja to podstawa! 😀
Drugi dzień wyprawy rowerowej nad morze
Dzień drugi. Pobudka wczesna, jednak komu się nie chce wstać ten wyjeżdża później.
Wyjechaliśmy ok 12.
Z Czaplinka do Białogardu jechało się świetnie!
Szybko, zwinnie i pięknie! 🙂
Tamtejsza okolica jest cudowna 🙂
W Białogardzie mieliśmy się zatrzymać na chwilę, żeby zobaczyć się z Marcinem ( MarcinBiega)
Jednak Marcin okazał się być takim gadułą, że z 5 minut zrobiła się godzina! 🙂
Do tego jest drugą osobą w życiu, która mnie „przegadała” zazwyczaj ja mówię najwięcej… 😀
Bardzo miłe krótko – szybkie spotkanie i biegacze, którzy przerzucili się na rowery, zobaczcie sami :
Marcin odprowadził nas na rowerze do rogatek miasta. Pojechaliśmy dalej.
Tutaj już tak kolorowo nie było. Znowu walka z wiatrem.
Do tego kilkanaście kilometrów jechaliśmy główną drogą, co prawda bocznym pasem,
ale mimo wszystko boję się rozpędzonych tirów jadących obok drogą.
Po drodze nauczyła się trochę zmieniać przerzutki, nigdy tego nie umiałam robić.
Paweł dał mi kilka wskazówek, żeby pod górkę jechało mi się łatwiej. 🙂
Nad morze zostało już tak niewiele kilometrów, a mi trasa się dłużyła.
Z głównej drogi zjechaliśmy w jakieś wioski i było tam strasznie nudno.
Już pragnęłam być nad morzem.
Uśmiech mi nigdy z buźki nie schodzi 🙂
W końcu dojechaliśmy do drogi z Koszalina i pojechaliśmy w stronę Mielna.
Zajechaliśmy do Mielna, ale zamiast prosto na plażę, zaczęliśmy szukać noclegu!
Dzwonimy tu, tu, tu, tu i tam i nic nie ma! Wszystko zajęte!
Objechaliśmy całe Mielno i pojechaliśmy w stronę Mielenka.
Po kilkudziesięciu telefonach w końcu jeden okazał się szczęśliwy.
Znaleźliśmy nocleg w sumie na dwie doby. Także mieliśmy farta, inaczej noc na plaży gwarantowana. 🙂
..i w końcu dotarliśmy nad morze!!! :)))))
Szczerze głównym celem wyjazdu było też zrobienie takiego zdjęcia. 😀
Łącznie przejechaliśmy 258km w 13h 20min. 🙂
Dzień 3. Jesteśmy nad morzem.
Od samiutkiego rana burza! Zjedliśmy śniadanko i obserwowaliśmy pogodę.
Na szczęście przestało padać. Postanowiliśmy pojechać z Mielenka do Gąsek.
10km drogi, jechaliśmy drogą bliżej morza, gdzie momentami były kałuże na całą drogę!
Ale miałam stracha! 😀
W Gąskach zjedliśmy obiad i nagle się wypogodziło!
Zrobiło się bardzo ciepło, więc stwierdziliśmy, że zostaniemy tam i pójdziemy na plażę.
Trochę się pokąpaliśmy i poopalaliśmy, a Meridki w tym czasie odpoczęły sobie.
Z Gąsek pojechaliśmy do Mielna, zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy do Mielenka. 🙂
Dzień 4. Pożegnanie z morzem.
Pogoda niestety nie dopisuje. Jest chłodno i pada.
Pojechaliśmy do Mielna, zjedliśmy przepyszne lody.
(smak tych lodów pamiętam do dzisiaj i chętnie pojechałabym tam tylko po to żeby zjeść te lody 😀 )
..i poszliśmy pożegnać się z morzem. 🙂
Tak się żegnaliśmy, że fala nas podmyła!
Woda w butach pływała. 😉
Ostatni odcinek drogi Mielno – Koszalin.
Ścieżka dla rowerów, więc dobrze się jechało. 🙂
Zapakowaliśmy Meridki do pociągu i ruszyliśmy w stronę domu.
Wszystko co dobre szybko się kończy! 🙂
Merida i Meridek tak zgrali się ze sobą, że zaplanowali już swoje kolejne wyprawy.
My mamy tylko nadzieję, że będą nam na bieżąco zdradzać swoje plany rowerowe. 🙂
Ahh to rowerowe love. 🙂
.. i kilka zdjęć z nad morza już mniej sportowych. 🙂